Bardzo ciężki dzień, który zakończył się życiowymi rekordem: dystansu, prędkości, przewyższeń i czasu spędzonego na rowerze.
Z dania poprzedniego późno wróciłem się z pracy, więc późno wstałem.
Szybko zacząłem się pakować. Zabrałem w końcu kuchenkę turystyczną wraz z zestawem tanich naczyń biwakowych z niezbędnikiem.
Bukłak dawno nieużywany postanowiłem odkazić bimbrem. Tabletek czyszczących nie posiadam, nie chciało mi się za nimi biegać.
W sumie plecak po spakowaniu ważył 6,5 kg.
Przed wyjazdem postanowiłem wpaść do fryzjera by trochę skrócić włosy dla lepszego komfortu termicznego.
Mój wyjazd dodatkowo się opóźnij ponieważ zmuszony zostałem do wymiany linki tylnej przerzutki, która się trzymała na dwóch drutach.
Ostatecznie wyjechałem po 11:00
Niestety na tym podjeździe zaatakował mnie deszcz. Byłem na taką okoliczność przygotowany dzięki posiadaniu w swoim ekwipunku kurtki Alpinusa z jakiegoś hydroteksu.
Widok na zalew Liptovska Mara. Główny cel wycieczki to objazd w koło jeziora. Miałem krótszy wariant trasy przygotowany, w którym miałem jedynie dojechać do zalewu. Mniej dystansowy wariant zaplanowałem na wypadek załamania się pogody i ewentualnych problemów wytrzymałościowych. Szczęście, że pogoda dopisała i forma też.
Na górkę po prawej stronie zdjęcia trzeba było najpierw wjechać ale później fajnie się zjeżdżało serpentynami. Droga powrotna będzie biec przez tą samą górę
Widok na jezioro oraz na stanowisko archeologiczne, które znajdowało się na górce. Niestety nie dało się go przejechać na rowerze i trzeba było pokonać kilka odcinków z buta.
Zasłużony obiad i łyk zielonej herbaty. Kuchenkę chciały mi zabrać mrówki bo nie miałem się gdzie rozłożyć z jedzeniem jak tylko na mrowisku ;)
Dalsze podejście na górę. Na zdjęciu nie wygląda jakoś stromo ale ciężko było podchodzić na piechotę.
Trafiłem na fantastyczną ścieżkę w dół, na której pozwoliłem sobie popuścić hamulec.
Seria zdjęć z miasta Vlachy wraz z jakimś opustoszonym pałacykiem.
Troszkę krajobrazu industrialnego
Zadanie wykonane. Zalew wzięty w koło i powrót do domu.
Na około 130 km roztwór neste green tea i powerade’a zrobił się dla mnie strasznie słodki (aż się niedobrze robiło). Zatrzymałem się w pobliżu drogi, gdzie płyną potok. Rozstawiłem się z kuchenką i zaparzyłem sobie porządnej zielonej herbaty. Dolałem przegotowanej wody do bukłaku i w drogę.
143 km to kryzys bo skończyła się woda w bukłaku. Do domu niedaleko i powiedziałem sobie że jakoś dojadę bo to tylko 18 km drogi przede mną. Po następnych 5 km już sobie powiedziałem, że kryzys jednak mniedopadnie. Z każdym kolejnym kilometrem już było coraz gorzej. Nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa, wiłem się z prędkością około 7km/h i myślałem o kotletach schabowych.
Gdy dojechałem do domu, położyłem rower przed domem. Zrzuciłem mokre, przepocone ubranie, szybka kolacja i do łóżka. W domu gorąco, leżę pod kołdrą a jest mi strasznie zimno i w dodatku zaczęły mnie łapać skurcze mięśni w nogach.
Po trzech godzinach odpoczynku miałem już na tyle siły by schować rower i się umyć . Na drugi dzień lekkie objawy przeziębienie ale w kość dał mi ból nie gardła lecz podniebienia. Nawdychałem się zimnego powietrza, piłem zimną wodę z bukłaku i łapczywie piłem gorącą zieloną herbatę na postojach. Po prostu trzeba uważać.
Pozdrawiam